poniedziałek, 16 listopada 2009

MADE OF PAPER Anna Orska: Za kilka chwil będzie w Polsce rewelacyjny czas dla projektantów.


Z Anną Orską  - projektantką biżuterii, artystką związaną z marką Kruk, autorką symbolicznej kolekcji Związki Węzłów  rozmawialiśmy podczas warsztatów FASHION JEWELLERY. Poznański Stary Browar w ramach III Art & Fashion Festival  zorganizował otwarte warsztaty projektowania biżuterii jednorazowego użytku oraz wystawę projektów Anny Orskiej - Made Of Paper.



Dlaczego papier?
Koncepcja była taka, żeby spróbować stworzyć coś niestandardowego. To, co zazwyczaj nam się podoba jest małe, niewidoczne. Warsztaty korespondują z moja wystawą. W naszej świadomości papier to materiał bardzo nietrwały. Polacy dopiero uczą się nosić biżuterię. Przekornie proponuję im zaprojektowanie biżuterii jednorazowego użytku.

Jak przebiegają warsztaty?
Reakcje są różne. Niektórzy się wstydzą. Dla nich minęły czasy, kiedy próbowało się coś zrobić manualnie. Inni są entuzjastycznie nastawieni. Była tu starsza kobieta, która zrobiła sobie kolczyki i w nich wyszła. Była zachwycona. 

Co może poradzić Pani młodym twórcom?
Są dwie drogi. Jeśli się nie jest pewnym siebie i swojego dzieła, to moja propozycja jest taka: zdobyć praktykę. Nie mówimy tu o takim dwutygodniowym stażu. Trzeba pójść w miejsce, w którym robi się biżuterie czy meble, uczyć się pracy na żywym organizmie. Po 10 latach projektowania dla jednej marki uważam to za doświadczenie, którego nie da się przełożyć na żadne studia.
Studia są ważne - rozwijają wrażliwość i otwierają horyzonty - ale to praktyka czyni mistrza i uczy pokory. Problem projektantów w Polsce polega na tym, że nie potrafią przełożyć swoich wizji na rzeczy, który można wdrożyć do produkcji i sprzedawać. Trzeba umieć pójść do firmy. Powiedzieć, że mój projekt jest dobry, że można w nim wykorzystać tańsze materiały lub zmodyfikować go.
Jeśli ma się gotowy produkt i jest się przekonanym, że jest on dobry trzeba zakasać rękawy i zacząć chodzić. Pukać w wszystkie możliwe drzwi i się nie bać tego, nie wstydzić. Przeważnie artyści są wrażliwi i skromni. I to jest problem. Na pewno trzeba wykonać kilkaset telefonów, a ktoś zainteresowany się znajdzie. Nie można się poddawać. To jest najważniejsze.

A jeśli studiować to gdzie?
Jest duży wybór. Można wyjechać - uczyć się w Berlinie, Londynie. Moim zdaniem wówczas jest o wiele łatwiej. Natomiast w Polsce jest kilka dobrych szkół. Problem polega na tym, że nie przygotowują one młodego projektanta do życia. W pracy trzeba przystosować się do fabryki, trzeba wiedzieć jakie są możliwości technologiczne.

Trzeba iść na kompromisy?
Tak jest we wzornictwie przemysłowym. Jeśli chce się być wielkim, to nie idzie się na żadne kompromisy. Ja swoją drogę twórczą podzieliłam na dwa etapy: z jednej strony projektuje dla dużych firm i wiem, że jeśli te rzeczy mają się sprzedawać, muszą być ergonomiczne. Z drugiej strony tworzę takie rzeczy, które mają być limitowane i pojedyncze. Czasami są zrobione jedynie dla zabawy. O dziwo, po aktualnej wystawie widzę, że jest bardzo duże zainteresowanie.

Czy Polska jest gotowa na taką sztukę?
Nie. Brutalnie powiem, że nie. Pracuję dla firmy Kruk. Długoletnia współpraca powoduje, że mają duże zaufanie do moich propozycji. Natomiast jest wiele firm, które nie wiedzą o tym, że rzecz zaproponowaną przez projektanta można przełożyć na biznes. Takie myślenie u nas dopiero kiełkuje. Myślę, że za kilka chwil będzie w Polsce rewelacyjny czas dla projektantów. Chodzi o świadomość. Z jednej strony świadomość projektanta, który musi zrozumieć to, że tworzy dla ludzi. Z drugiej strony producenta. Jeśli to się połączy w całość to będziemy jak Londyn, jak Paryż, Berlin czy Mediolan. Ale tego trzeba chcieć.

Rozmawiała: Ewa Marcinek
Zdjęcia: Katarzyna Płochocka, Ewa Marcinek




 

 







 





Brak komentarzy: